Wszyscy wybaczyli Harry'emu jego obrzydliwe zachowanie, ale Ginny z nim nie była, chciała, żeby poniósł konsekwencje, zwłaszcza, że zbliżyła się do Dracona.
Tego poranka w domu Weasley'ów panował chaos.
Fred otworzył oczy, zobaczył Ginny, która goni Rona. Ron biegł za Harry'm, a Harry za George'em.
-Idioci- wymruczał Fred marszcząc brwi. Okrył się kocem, a poduszką zatkał uszy. Poprosił George'a aby jak wyjdzie zamknął drzwi oraz, żeby nikt nie wchodził do pokoju. Chciał być sam. Rozmyślał o szatynce o jej pięknych czekoladowych oczach. Przypominał sobie jej delikatne usta. Chciał być blisko niej. Każda sekunda, minuta, godzina bez niej była jak zaklęcie cruciatus. Bez Hermiony Granger czuł się taki samotny.
Aż wreszcie, po dwóch godzinach leżenia w łóżku, postanowił ją odwiedzić. Zebrał się i ogarnął. Nie był w stanie nic zjeść, chciał najszybciej zobaczyć się z Gryfonką. Użył sieci fiuu. Gdy był na miejscu, zobaczył poprzewracane krzesła, ciemne ślady na ścianach, jeden wielki bałagan, jak po wizycie śmierciożerców. Zaczął wołać i szukać Hermiony, bał się o nią. Nigdzie jej nie było. W jej pokoju dostrzegł ślady krwi. Zastanawiał się, co mogło się stać.
Poprzedniego dnia.
Na polu było ciemno i duszno. Zapowiadało się na deszcz. Hermiona spała wygodnie w swoim łóżku.
Obudziła ją mama. Miona zeszła na śniadanie. Na talerzu dostrzegła płatki, dolała sobie mleka i leniwie zaczęła je zjadać. Następnie poszła do pokoju. Rozczesała swoje długie brązowe włosy. Wzięła prysznic, w ciało wtarła fiołkowy olejek. Ubrała bieliznę, czarne rurki, żółtą koszulką z jakąś panoramą miasta, niebieską bluzę, czerwone skarpetki, a na nie trampki. Spryskała się swoimi ulubionymi perfumami. Wzięła parasol i poszła na spotkanie z John'em. Ujrzała chłopca ubranego w kolorową bluzę, luźne jeansy i adidasy.Siedział na starej, zielonej ławce.Podbiegła do niego i dała mu całusa w policzek na przywitanie. Zaczęli rozmawiać. Nagle zaczęło padać. Znikąd pojawiła się też burza. Hermiona zaprosiła przyjaciela do domu. W drodze do domu, Mione ochlapał samochód, wjeżdżając z dużą prędkością w kałużę. John zaczął się śmiać, Miona tylko oburzona szła dalej, ten widząc, że ją to uraziło szybko do niej podbiegł i okrył ją swoją bluzą. Po pięciu minutach dotarli na miejsce. Romowey przywitał się z jej rodzicami. Hermiona zaprowadziła go do swojego pokoju, a sama wzięła byle jakie ubrania i poszła do łazienki się przebrać. Po chwili znowu pojawiła się w pokoju.
Wrócili do rozmowy. Śmiali się i wygłupiali. Nagle usłyszeli huki dobiegające z salonu. Hermiona postanowiła zobaczyć co się stało. W salonie zobaczyła dwóch zamaskowanych śmierciożerców, którzy zaczęli torturować jej ojca i mamę. Gryfonka chwyciła różdżkę i z ukrycia rzuciła zaklęcie
-Drętwota!-Śmierciożerca, który właśnie torturował jej matkę, upadł, stracił przytomność.
Jednak drugi śmierciożerca chwycił Hermionę od tyłu, ona ze strachu upuściła różdżkę. Poczuła na swoim ramieniu jego długie włosy. Wiedziała, że to był Lucjusz. Użył na niej zaklęcia crucio. Dziewczyna upadła na ziemię, zwijając się z bólu. Zamknęła oczy, po chwili je otworzyła. W salonie nie widziała śmierciożerców, jej rodzice leżeli na podłodze. Podeszła do nich, pomogła im wstać, kazała im jak najszybciej wyjechać z miasta, tu nie byli bezpieczni, zwłaszcza, że jej brat miał się za parę miesięcy urodzić. Para dentystów wyszła z domu, ale przed tym matka Hermiony podeszła do niej dała jej całusa w czoło i powiedziała ,,Kocham cię, bądź ostrożna."
Nagle usłyszała krzyk dobiegający z jej pokoju ,,John!"- pomyślała. Nie mogła pozwolić aby stała mu się krzywda, zebrała swoje siły i udała się jak najszybciej do pokoju. Ujrzała John'a leżącego na jej łóżku. Krew spływała mu po wardze. Podbiegła do niego i wtuliła się w jego ramiona. Łza spłynęła jej po policzku.
-John...Powiedz co się stało.- Wyszeptała załamującym się głosem.
-Siedziałem tu i nagle wleciał tu śmierciożerca, ogłuszyłem go. Następnie wleciał drugi, wytrąciłem mu różdżkę z ręki, a ten uderzył mnie pięścią w twarz, więc rzuciłem na niego zaklęcie expelliarmus. No, a na końcu teleportowałem ich w jakieś miejsce.
-Tyyyy...-Hermiona zaniemówiła.
-Tak, jestem czarodziejem.
-Ale...Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Sam myślałem, że ty jesteś mugolką.
-No jak widać nie. A więc gdzie się uczysz?
-W domu. Wrócimy później do tego tematu, tutaj nie jesteśmy bezpieczni, chodź ze mną.-Wziął ją pod rękę i chwilę później zniknęli.
Fred wyszedł z domu Granger'ów i postanowił poszukać w okolicy Hermiony. Do każdego domu pukał i pytał o szatynkę o czekoladowych oczach, jednak nikt mu nie pomógł. Idąc jedną ulicą dotarł do parku.
Usiadł na huśtawce. Schował swoją twarz w dłoniach, nie wiedział co ma robić. Jeszcze parę tygodni temu miłość swojego życia obejmował, a teraz nie wie gdzie jest i co się z nią dzieje. Rozmyślał tak dobre dwie godziny.
-Fred? - Powiedziała z niedowierzaniem. - Fred!
-Czy mój mózg już kompletnie oszalał? - Wymamrotał pod nosem. Usłyszał coraz szybsze kroki. Nie odwracał głowy, uważał, że z tej całej tęsknoty i miłości zwariował,
-Fred, to ty?
-Nie wiem kim jesteś i czego chcesz ale spadaj stąd! - Powiedział zdruzgotany swoją wyobraźnią.
-A..ale Fred, to ja Hermiona.
-Hermiony nie ma i nie wiem gdzie jest, przestań sobie ze mnie żartować. Pewnie i tak to wszystko mi się śni.
-Spójrz na mnie.- Powiedziała odwracając mu głowę i kierując jego wzrok na siebie. - Czy ja wyglądam jakbym ci się śniła? - Wyszczerzyła zęby. Fred wstał i ją przytulił, nie chciał jej już wypuszczać z ramion, chciał, żeby była już zawsze przy nim.
-Ykhm...Fred puść mnie, musimy porozmawiać.
-Dobrze kochanie, co tylko zechcesz. - Łza mu się zakręciła w oku, tak bardzo cieszył się, że widzi Hermionę, że stoi tuż przed nim, że jest.
-Fred...Bo ja teraz nie mam gdzie mieszkać, śmierciożercy zamienili mój dom w ruderę.
-No jasne, możesz wrócić do Nory i będzie jak przez ten początek wakacji. - Uśmiechnął się.
-Nie to chciałam powiedzieć..- Spuściła wzrok na dół.- Moi rodzice, oni gdzieś wyjechali, a moja mama jest w ciężkim stanie, muszę być w okolicy, ,muszę czekać aż wrócą.
-To gdzie zamieszkasz?
-U mojego przyjaciela, Joh'na. - Powiedziała cichym głosem.
-Ah..Nie spodziewałem się tego. - Wypowiedział te słowa ze skwaszoną miną. - Ale skoro to jest jedyne dobre rozwiązanie to dobrze, ufam ci. -Pocałował ją czule.
-Dziękuję Fred, że jesteś tak wyrozumiały. Kocham cię. - Znowu się pocałowali. Zaczął padać deszcz, a oni nie przestawali się całować, ta chwila, ten jeden gest, rozpromieniał całą nie miłą sytuację, w której znajdowała się Hermiona i Fred. Los wystawił ich na ciężką próbę. Oni nie mają zamiaru się poddać, ich związek jest mocny, a dlatego, że uczestniczy w nim miłość.
Byli cali przemoknięci, poszli do pizzerii. Zamówili średnią pizze i coca colę. Co chwilę obdarzali się pocałunkami, więc trochę czasu minęło zanim zjedli pizze i wypili colę. Fred musiał już wracać do domu, Hermiona również, w końcu miała nowy tymczasowy dom. Pożegnali się długim namiętnym pocałunkiem.
Fred teleportował się do Nory. Hermiona poszła do domu państwa Romowey.
John opowiedział rodzicom o sytuacji Granger'ów, oni zgodzili się zatrzymać, na tak długo jak będzie trzeba Gryfonkę u siebie w domu. Miona musiała jeszcze udać się do domu, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy. W domu Romowy'ów mieszkała w pokoju gościnnym, który znajdował się na drugim piętrze, obok niego znajdowała się łazienka. Na końcu korytarza na drugim piętrze mieścił się pokój John'a. Na pierwszym piętrze znajdowała się siłownia i sala kinowa i również łazienka.
Na parterze była kuchnia, salon i pokój rodziców Romowey'a. Państwo Romowey byli bogatymi ludźmi.
Miona rozpakowała swoje rzeczy i ułożyła się wygodnie na łóżku. Po chwili ktoś zapukał. Hermiona otworzyła drzwi, to była pani Romowey.
-Kochanie, jak będziesz czegoś potrzebowała to mów. A za pół godziny kolacja.
-Dobrze, dziękuję. - Uśmiechnęła się. Mama John'a opuściła pokój. Hermiona zamknęła drzwi i wróciła do leżenia, wyciągnęła książkę i zaczęła czytać.
Mam nadzieję, że Wam się podoba ten rozdział. Jeśli przeczytałeś/aś ten rozdział, zostaw proszę komentarz ;)
Z góry dziękuję. Pozdrawiam wszystkich czytelników!
poniedziałek, 15 lipca 2013
czwartek, 4 lipca 2013
Rozdział 20
Hermiona wróciła do domu. Przywitała się ciepło z rodzicami, a następnie rozpakowała swoje rzeczy. Przy wypakowywaniu rzeczy, coś wypadło jej z kieszonki od spodni, to była karteczka, rozwinęła ją.
Kotek, będę za Tobą tęsknił, za zapachem Twoich włosów, za kolorem Twoich oczu.
Będę tęsknił za Twymi ustami i za Twoimi policzkami.
Kocham Cię nad życie.
Mój Koteczku, mój promyczku nadziei, mój blasku dnia.
Już za Tobą tęsknię, chcę Ciebie.
Chyba nigdy się Tobą nie nacieszę.
Do zobaczenia w Hogwarcie, będę wpatrywał się w Ciebie jak najwięcej.
Jesteś moim narkotykiem.
Zrobiła duże oczy ze zdziwienia. Po chwili spostrzegła, że to musi być Fred, w końcu to on ją tak bardzo kocha. Skończyła się rozpakowywać. Zeszła na dół i spytała rodziców jak może pomóc.
-Kochanie, dzisiaj sobie odpocznij od podróży, masz cały dzień wolny, ale jutro musisz nam pomóc przy kiermaszu.- Odpowiedziała jej mama.
-Dobrze mamuś.- Miona udała się na plac zabaw. Po chwili już huśtała się na huśtawce. Ktoś złapał huśtawkę od tyłu, tym samym spowalniając jej ruch.
-Panienko nie tak wysoko bo spadniesz. - Zadrwił chłopak.
-Nieznajomych nie powinny interesować moje upadki. - Odpysknęła.
-No już, już, nie naburmuszaj się piękna. - Skomplementował ją.
-Często podrywasz nie znajome ci osoby?
-Tylko dziewczyny.
Dziewczyna wreszcie obróciła się i spojrzała mu w twarz. Przez chwilę zaniemówiła. Chłopak, który ją podrywał był wyższym od niej blondynem z zielonymi oczami. Był bardzo przystojny.
-Jesteś bardzo arogancki i pewny siebie.
-Ktoś musi.
-Czemu akurat ty?
I tak rozwinęła się dwugodzinna rozmowa.
-A właściwie to jak masz na imię ślicznotko, ja jestem John Romowey.
-Miło mi, ja nazywam się Hermiona Granger.
-Uuu śliczne imię i śliczna właścicielka imienia.
-Dziękuję. - Szatynka spłonęła rumieńcem. - John powinnam już wracać, bo rodzice będą się o mnie martwic.
-Spotkamy się jutro?
-Przykro mi ale jutro nie dam rady.
-Szkoda, to może przyjdę po ciebie pojutrze? Jak nie będziesz mogła wyjść, to wrócę do domu,dobrze?
-Dobrze. - Odeszła w kierunku domu.
Zjadła obiad i poszła do swojego pokoju. Posegregowała wszystkie swoje książki, poukładała ubrania i posprzątała pokój. Położyła się na łóżku i zaczęła rozmyślać o Romowey'u. "W gruncie rzeczy to bardzo miły i zabawny chłopak, przypomina mi Freda. Och Fred...Jak ja za nim tęsknię". Wyciągnęła z kieszeni kartkę i znów zaczęła czytać, w kółko czytała list od Freda, tak bardzo za nim tęskniła. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Ułożyła się wygodnie na łóżku i zasnęła. Śniła o Fredzie:
,,Hermi była na łące pełnej ślicznych kwiatów. Motyle latały w kółko tworząc piękne kolorowe wzory. Nagle ktoś zakrył jej dłońmi oczy.
-Fred? Zapytała. Nie dostała odpowiedzi, tylko czuły pocałunek w usta. Otworzyła oczy i ujrzała rudego chłopaka, którego tak mocno darzyła uczuciem.
Wtuliła się w jego silne ramiona. Świat zawirował."
Hermiona otworzyła oczy, obudziła się. Jeszcze przez chwilę próbowała powrócić do tego ślicznego snu, jednak na darmo.
Wyciągnęła swoją ulubioną książkę i zaczęła ją czytać.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Kochanie wszystko w porządku?
-Tak mamo, dlaczego pytasz?
-Bo nie zeszłaś na kolację i pół dnia siedzisz w swoim pokoju.
-Przepraszam, zaczytałam się.
-Mogę usiąść, chcę z tobą porozmawiać.
-Oczywiście mamuś, siadaj. - Wskazała ręką na fotel.
-Nie będę owijać w bawełnę, jesteś bardzo mądrą dziewczynką i prędzej, czy później byś się dowiedziała.
-O co chodzi?
-Posłuchaj, ja i tata okłamaliśmy cię.
-Słucham? Jak mogliście?
-Nie dokończyłam, proszę cię zachowaj spokój. Chodzi o to, że to nie prawda, że straciliśmy pracę i jesteśmy bankrutami. Ściągnęliśmy ciebie tutaj, żebyś mi pomogła, bo będziesz miała rodzeństwo.
-Nie wiem co powiedzieć. Dlaczego skłamaliście?
-Chciałam ci zrobić niespodziankę, ale nie chcę, żebyś komukolwiek mówiła o tym.
-Dobrze, uszanuję twoją wolę. - Wtuliła się w lekko okrągły brzuch mamy.
-Za 5 miesięcy urodzi ci się braciszek.
-Oj mamuś, będę się nim opiekowała najlepiej jak będę mogła.
Obydwie poszły na kolację. Po kolacji Miona ułożyła się do spania.
Następnego dnia Hermiona postanowiła odwiedzić Johna. Nie wiedziała gdzie on mieszka, ale miała nadzieję, że spotka go w parku. Przesiedziała w nim godzinę. W końcu John usiadł na huśtawce i zaczął się huśtać, nie zauważył Miony. Ona zakradła się od tyłu i odwdzięczyła się zatrzymując mu huśtawkę.
-Ooo Hermiona widzę, że jednak znalazłaś trochę czasu. - Spostrzegł ją.
-Trochę... - Wyszczerzyła zęby.
-A więc postanowiłaś spędzić go ze mną?
-Oczywiście.
-Hmm...To może pójdziesz ze mną na lody?
-Nie mam nic przeciwko, a nawet jestem za. Ale...
-Ale?
-Ale ty stawiasz. -Zaśmiała się.
-No jasne. - Poczochrał jej włosy.
-Niee, tylko nie moje włosy.
-Nie panikuj - Również się zaśmiał. Wyruszyli na upragnione lody. Hermiona zamówiła dwie gałki lodów czekoladowo truskawkowych, John zamówi dwie gałki lodów waniliowych.
Zaczęli się wygłupiać, a wszyscy w około patrzyli się na nich jak na idiotów. Spojrzała na niego, na jego promienny uśmiech, różnił się wyglądem od Freda, ale charakterem był identyczny.
Zaczęli się maziać lodami. Wyglądali jak małe dzieci, które świetnie się bawią.
Po całej zabawie Romowey odprowadził Gryfonkę do domu. Ona podziękowała mu za ten wspaniały dzień.
To już dwudziesty rozdział! Dziękuję Wszystkim Czytelnikom, to dzięki Wam mam wenę. A ten rozdział jest dla Was ;*
Pozdrawiam Wszystkich!!!
Kotek, będę za Tobą tęsknił, za zapachem Twoich włosów, za kolorem Twoich oczu.
Będę tęsknił za Twymi ustami i za Twoimi policzkami.
Kocham Cię nad życie.
Mój Koteczku, mój promyczku nadziei, mój blasku dnia.
Już za Tobą tęsknię, chcę Ciebie.
Chyba nigdy się Tobą nie nacieszę.
Do zobaczenia w Hogwarcie, będę wpatrywał się w Ciebie jak najwięcej.
Jesteś moim narkotykiem.
Zrobiła duże oczy ze zdziwienia. Po chwili spostrzegła, że to musi być Fred, w końcu to on ją tak bardzo kocha. Skończyła się rozpakowywać. Zeszła na dół i spytała rodziców jak może pomóc.
-Kochanie, dzisiaj sobie odpocznij od podróży, masz cały dzień wolny, ale jutro musisz nam pomóc przy kiermaszu.- Odpowiedziała jej mama.
-Dobrze mamuś.- Miona udała się na plac zabaw. Po chwili już huśtała się na huśtawce. Ktoś złapał huśtawkę od tyłu, tym samym spowalniając jej ruch.
-Panienko nie tak wysoko bo spadniesz. - Zadrwił chłopak.
-Nieznajomych nie powinny interesować moje upadki. - Odpysknęła.
-No już, już, nie naburmuszaj się piękna. - Skomplementował ją.
-Często podrywasz nie znajome ci osoby?
-Tylko dziewczyny.
Dziewczyna wreszcie obróciła się i spojrzała mu w twarz. Przez chwilę zaniemówiła. Chłopak, który ją podrywał był wyższym od niej blondynem z zielonymi oczami. Był bardzo przystojny.
-Jesteś bardzo arogancki i pewny siebie.
-Ktoś musi.
-Czemu akurat ty?
I tak rozwinęła się dwugodzinna rozmowa.
-A właściwie to jak masz na imię ślicznotko, ja jestem John Romowey.
-Miło mi, ja nazywam się Hermiona Granger.
-Uuu śliczne imię i śliczna właścicielka imienia.
-Dziękuję. - Szatynka spłonęła rumieńcem. - John powinnam już wracać, bo rodzice będą się o mnie martwic.
-Spotkamy się jutro?
-Przykro mi ale jutro nie dam rady.
-Szkoda, to może przyjdę po ciebie pojutrze? Jak nie będziesz mogła wyjść, to wrócę do domu,dobrze?
-Dobrze. - Odeszła w kierunku domu.
Zjadła obiad i poszła do swojego pokoju. Posegregowała wszystkie swoje książki, poukładała ubrania i posprzątała pokój. Położyła się na łóżku i zaczęła rozmyślać o Romowey'u. "W gruncie rzeczy to bardzo miły i zabawny chłopak, przypomina mi Freda. Och Fred...Jak ja za nim tęsknię". Wyciągnęła z kieszeni kartkę i znów zaczęła czytać, w kółko czytała list od Freda, tak bardzo za nim tęskniła. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Ułożyła się wygodnie na łóżku i zasnęła. Śniła o Fredzie:
,,Hermi była na łące pełnej ślicznych kwiatów. Motyle latały w kółko tworząc piękne kolorowe wzory. Nagle ktoś zakrył jej dłońmi oczy.
-Fred? Zapytała. Nie dostała odpowiedzi, tylko czuły pocałunek w usta. Otworzyła oczy i ujrzała rudego chłopaka, którego tak mocno darzyła uczuciem.
Wtuliła się w jego silne ramiona. Świat zawirował."
Hermiona otworzyła oczy, obudziła się. Jeszcze przez chwilę próbowała powrócić do tego ślicznego snu, jednak na darmo.
Wyciągnęła swoją ulubioną książkę i zaczęła ją czytać.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Kochanie wszystko w porządku?
-Tak mamo, dlaczego pytasz?
-Bo nie zeszłaś na kolację i pół dnia siedzisz w swoim pokoju.
-Przepraszam, zaczytałam się.
-Mogę usiąść, chcę z tobą porozmawiać.
-Oczywiście mamuś, siadaj. - Wskazała ręką na fotel.
-Nie będę owijać w bawełnę, jesteś bardzo mądrą dziewczynką i prędzej, czy później byś się dowiedziała.
-O co chodzi?
-Posłuchaj, ja i tata okłamaliśmy cię.
-Słucham? Jak mogliście?
-Nie dokończyłam, proszę cię zachowaj spokój. Chodzi o to, że to nie prawda, że straciliśmy pracę i jesteśmy bankrutami. Ściągnęliśmy ciebie tutaj, żebyś mi pomogła, bo będziesz miała rodzeństwo.
-Nie wiem co powiedzieć. Dlaczego skłamaliście?
-Chciałam ci zrobić niespodziankę, ale nie chcę, żebyś komukolwiek mówiła o tym.
-Dobrze, uszanuję twoją wolę. - Wtuliła się w lekko okrągły brzuch mamy.
-Za 5 miesięcy urodzi ci się braciszek.
-Oj mamuś, będę się nim opiekowała najlepiej jak będę mogła.
Obydwie poszły na kolację. Po kolacji Miona ułożyła się do spania.
Następnego dnia Hermiona postanowiła odwiedzić Johna. Nie wiedziała gdzie on mieszka, ale miała nadzieję, że spotka go w parku. Przesiedziała w nim godzinę. W końcu John usiadł na huśtawce i zaczął się huśtać, nie zauważył Miony. Ona zakradła się od tyłu i odwdzięczyła się zatrzymując mu huśtawkę.
-Ooo Hermiona widzę, że jednak znalazłaś trochę czasu. - Spostrzegł ją.
-Trochę... - Wyszczerzyła zęby.
-A więc postanowiłaś spędzić go ze mną?
-Oczywiście.
-Hmm...To może pójdziesz ze mną na lody?
-Nie mam nic przeciwko, a nawet jestem za. Ale...
-Ale?
-Ale ty stawiasz. -Zaśmiała się.
-No jasne. - Poczochrał jej włosy.
-Niee, tylko nie moje włosy.
-Nie panikuj - Również się zaśmiał. Wyruszyli na upragnione lody. Hermiona zamówiła dwie gałki lodów czekoladowo truskawkowych, John zamówi dwie gałki lodów waniliowych.
Zaczęli się wygłupiać, a wszyscy w około patrzyli się na nich jak na idiotów. Spojrzała na niego, na jego promienny uśmiech, różnił się wyglądem od Freda, ale charakterem był identyczny.
Zaczęli się maziać lodami. Wyglądali jak małe dzieci, które świetnie się bawią.
Po całej zabawie Romowey odprowadził Gryfonkę do domu. Ona podziękowała mu za ten wspaniały dzień.
To już dwudziesty rozdział! Dziękuję Wszystkim Czytelnikom, to dzięki Wam mam wenę. A ten rozdział jest dla Was ;*
Pozdrawiam Wszystkich!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)